Od zera do normalności

Jestem grubasem!

Odkąd pamiętam zawsze miałam "duże ciało". Wszyscy w rodzinie mnie dokarmiali, cieszyli się jak jadłam i nie przyjmowali odmowy. Ja myślałam, że wyglądam normalnie a jedynie reszta dzieciaków jest jakaś dziwnie wychudzona. Aż poszłam do podstawówki.

Jak dobrze wiadomo, dzieciaki są bardzo wredne, potrafią mówić prosto z mostu co im nie pasuje, wymyślają różne ciekawe przezwiska. W mojej klasie były dziewczyny, które zapamiętam chyba do końca życia. Przez 6 lat regularnie uprzykrzały mi pobyt w szkole, a czasami nawet czas wolny. Na początku się podśmiewały, że mam strasznie duże ubrania, że zmieściłoby się w nich 3 chłopaków albo że nie długo mi się dziury na tyłku porobią. W 3 klasie zaczęły się nieprzyjemnie sytuacje. Dostałam przezwiska typu: grubas, pączek, baleron. Całe przerwy stały mi nad głową i się śmiały. Ja oczywiście reagowałam ale wtedy one szły do wychowawczyni i ja dostawałam ochrzan. Jedynie kto o tym wiedział, to moja mama. Zauważyła któregoś dnia po szkole, jak siedzę w pokoju i płaczę. Ale co ona mogła poradzić, w końcu ja sama chciałam wiecznie jeść! Próbowała mi dawać mniej ale jednak czasami jej nie było w domu, a ja wtedy zazwyczaj siedziałam w lodówce. Sytuacja trochę się zmieniła, jak poszłam do gimnazjum, chociaż znowu trafiłam na te dziewczyny, tylko że były w równoległej klasie z którą niestety miałam wf. Próbowałam się dopasować do dziewczyn, które miałam w klasie. Zaczęłam się malować (oczywiście bardzo nieumiejętnie), trochę ogarnęłam włosy (chociaż to też pozostawiało wiele do życzenia) jedyne czego nie mogłam zmienić to swojego ubioru czyli dużych, męskich bluz, luźnych koszulek (o ile można tak powiedzieć o koszulkach, które delikatnie odchodzą od ciała) i spodni. Teraz już nie reagowałam na ich zaczepki i o dziwo moja waga zaczęła spadać. Teraz myślę, że po prostu z tego wyrosłam, ale w tamtym okresie myślałam, że po prostu zaczęłam się zdrowo odżywiać i uprawiać sport (jedzenie chipsów i wychodzenie na dwór chyba się do tego nie zaliczało no ale cóż....). W liceum zaczęłam naprawdę lubić wf, chodziłam na każdy, a jak zaczęłam się spotykać z moim ówczesnym chłopakiem, zaczęłam ćwiczyć też w domu. Na ten moment nie mogę zdradzić mojej wagi (w końcu jestem kobietą!) ale staram się codziennie ćwiczyć, podnoszę ciężarki, robię brzuszki, przysiady itp. Staram się w miarę zdrowo odżywiać ale wiadomo, można sobie czasami odpuścić to zdrowe żywienie ;p Jeszcze dużo mi brakuje, żeby osiągnąć płaski brzuch ale wydaje mi się, że wyglądam w miarę przeciętnie, przynajmniej nikt mnie teraz nie wytyka jako grubej dziewczyny. 

Pamiętajcie, jeśli chcecie, możecie zacząć już dziś! Nie musicie wydawać pieniędzy na siłownie, czy na personalnych trenerów (chyba, że macie taki kaprys, to proszę bardzo). Wystarczy minimum chęci i zapału. Ja osobiście polecam na początku włączyć sobie na http://www.youtube.com/ jakieś proste ćwiczenia a później samemu już układać po swojemu. Jeśli byście chcieli ewentualnie jakieś suplementy, polecam http://www.activlab.pl/.  A co do diety.....absolutnie nie odstawiajcie od razu wszystkich fast food'ów czy słodkości, bo to wam na dłuższą metę nic nie da, szybko do tego wrócicie. Powoli, stopniowo, np zakładając że codziennie zjadacie po 5 batonów, to spróbujcie jeden, góra dwa dziennie, po tygodniu 3 razy w tygodniu i tak dalej. Nie ma pośpiechu, na wszystko mamy czas ;)

 

Zostawiam wam moje piękne zdjęcie z podstawówki i mniej więcej aktualne ;)

  

Wielka miłość i wielka porażka

Tytuł chyba mówi sam za siebie. Jeśli czytaliście tekst "jestem grubasem" to pewnie się domyślacie, że byłam bardzo zakompleksiona (nie ukrywajmy, do dziś jestem). Nigdy jakoś specjalnie się nie zbliżałam do chłopców pod kątem randek, wolałam mieć ich jako kumpli. Ale że życie pisze różne scenariusze, to musiałam w końcu się zakochać. Najpierw podkochiwałam się w jednym koledze z gimnazjum, a nawet z nim byłam tylko że szybko obydwoje zrozumieliśmy, że to nie to i każde z nasz poszło w swoją stronę (do dziś utrzymuje z nim kontakt, fajnie wspominamy ten czas ;) ). W liceum za to pojawił się "ten jedyny". Poznaliśmy się przez to, że w tym samym dniu wyprawialiśmy urodziny, a jak się okazało część jego znajomych była też moimi. Umówiliśmy się, że najpierw większość będzie u mnie na tzw "poligonie", a później przyjdziemy do niego do domu. W sumie nie miałam nic przeciwko, było zimno więc w domu zawsze cieplej, wygodniej, jedyne co to nie znałam za dobrze tego chłopaka. Parę razy przemknął mi na imprezach ale to tyle, nawet słowa z nim nie zamieniłam. 

Od słowa do słowa, ustaliliśmy jak to mniej więcej będzie z tymi urodzinami a później zaczęliśmy się powoli poznawać przez wiadomości (do dnia urodzin ani razu się z nim nie spotkałam). Pisaliśmy przez całe dnie, w szkole, w domu, na mieście, od 8 do 12 w nocy albo i później. Szybko mnie oczarował swoim pisaniem, pierwszy raz w życiu doświadczyłam czegoś takiego. W dniu wyprawiania urodzin, kiedy już szliśmy ze znajomymi do niego stwierdziłam, że tutaj każde z nas zajmie się zabawą i nawet nie zwrócimy na siebie uwagi. Jednak Pan R całą swoją imprezę urodzinową spędził ze mną. Siedzieliśmy w pokoju jego brata i normalnie sobie rozmawialiśmy, trochę pożartowaliśmy a później poszłam najzwyczajniej do domu (o 3 w nocy no ale cóż, mama mnie zabrała). Następnego dnia się znowu spotkaliśmy, pogadaliśmy, zaprosił mnie na swój mecz (grał w ministranckiej lidzie piłki nożnej). Widziałam, że bardzo mu zależy, więc podpytywałam dlaczego mam przyjść, przecież ledwo się znamy itp, a on mi powiedział tego dnia, że się we mnie zakochał :) (Teraz to wygląda dziecinnie ale no cóż.....16 lat miałam!) Oczywiście przyszłam na mecz z przyjaciółką (to był dzień moich urodzin, a zawsze spędzałyśmy urodziny moje razem), na początku mi pomachał, później jak była przerwa zawołał mnie na bok i dał mi prezent (misia, długopis i czekoladki jeśli się nie mylę). I tak w sumie to się zaczęło, spotykaliśmy się ze sobą długo bo rok i 8 miesięcy. I wtedy właśnie stało się coś okropnego....

Pan R jak co roku był na koloniach ministranckich ale ten rok był dla nas wyjątkowo burzliwy, co chwile kłóciliśmy się o głupoty. Któregoś dnia przestaliśmy po prostu ze sobą pisać. Myślałam, że wróci i wszystko będzie jak dawniej. Bardzo się pomyliłam. Kiedy się spotkaliśmy po powrocie powiedział mi, że to wszystko już nie ma sensu, żebyśmy się rozstali. Ja nie chciałam więc ustaliliśmy, że po prostu parę dni to przemyślimy i się spotkamy. Tego dnia akurat byliśmy na 18 naszej koleżanki. Niby ustaliliśmy, że się nie rozstaniemy ale widać było, że jest między nami bardzo źle. Nie tańczyliśmy razem, nie rozmawialiśmy, w sumie nic nie robiliśmy razem. On cały czas tańczył z innymi dziewczynami i zagadywał je. Jako że już alkohol zadziałał, wyciągnęłam go na dwór i zapytałam, czy mnie kocha. Odpowiedział wtedy dwa słowa "nie wiem". Szybko zabrałam swoje rzeczy, zadzwoniłam po dziadka i wróciłam do domu, gdzie po prostu chciałam się zabić. Cały świat mi runął, nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Więc.....zaczęłam wychodzić ze znajomymi na imprezy, po których często wracałam do domu nietrzeźwa. Nie raz próbowałam ze sobą skończyć, twierdziłam, że nikt inny mnie nie zechce, przestałam jeść na jakiś czas bo nie mogłam nic przełknąć. Niedługo po rozstaniu moi znajomi wybrali raczej jego towarzystwo niż moje, kompletnie się załamałam. W szkole nie miałam za bardzo do kogo się odezwać, na szczęście miałam też grupkę znajomych, którzy zostali ze mną. Długo rozpaczałam po nim, aż poznałam paru chłopaków, którzy mi uświadomili, że mogę się podobać, że on nie był taki jedyny. Podniosłam się, zaczęłam się lepiej ubierać, malować, spotykałam się z różnymi chłopakami ale raczej w relacji kolega - koleżanka. A on? Zauważył to, że się zmieniłam. Napisał mi, że popełnił błąd i chciał odbudować znajomość. Ale to już mniej istotne. Ważne, że pokazałam mu, jaka potrafię być silna bez niego. Byłam w niezłym dołku i się z niego wydostałam. Każdy tak może, tylko musi mieć dobrą motywację. 

Mnie osobiście motywowała chęć zemsty na nim (ale nic mu nie zrobiłam!) i jeszcze muzyka a w szczególności jedna wokalistka, która też przeżyła swoje wzloty i upadki - Agnieszka Chylińska. Czytając o niej, słuchając jej piosenek czuję się lepiej i wszystkie złe emocje uciekają. Jeśli chcecie posłuchać piosenek, które szczególnie mnie podnoszą na duchu, to macie tu parę przykładowych:

https://www.youtube.com/watch?v=-Bt_ZvfuSJg

https://www.youtube.com/watch?v=gBdMJVS4iyo

https://www.youtube.com/watch?v=PR_eYLKPmko

https://www.youtube.com/watch?v=n5vmk7FBbiI

No i jeszcze przy okazji się mogę pochwalić, że udało mi się osobiście spotkać z Agnieszką a nawet być na jej koncercie ;)

 

Pamiętajcie, że nie jesteście sami! Mi dużo pomogli przyjaciele, rodzina a nawet obcy mi ludzie. Jeśli macie problem, to w zakładce kontakty są numery pod które możecie dzwonić ze swoimi problemami ;) 

Alkohol? Tak, proszę!

 

Już znacie historie jak to się zakochałam i mnie rzucił, więc teraz ciąg dalszy!

Tak jak już pisałam, po rozstaniu zaczęłam dużo wychodzić ze znajomymi. Przy każdym wyjściu był alkohol, na początku trzeba było "zapić smutki", wiec były to naprawdę spore ilości. W sumie z tamtego czasu niewiele pamiętam bo byłam wiecznie pijana. Mój dzień wyglądał tak: wstawałam na kacu, przypominałam sobie jak bardzo mnie boli, że już nigdy nie będę z Panem R, a później brałam piwo lub robiłam sobie drinka. Gdy już wypiłam, zaczynałam się ogarniać do wyjścia, mycie, ubieranie itp. Zazwyczaj ok chyba 9 wychodziłam do koleżanki u której piliśmy. Albo wódkę, albo wino, albo piwa, albo wszystko razem. Od niej wychodziliśmy ok 16, kupowaliśmy "zapasy" i szliśmy do parku, gdzie zawsze się kogoś jeszcze spotkało, kto też częstował swoim alkoholem. Z każdego dnia dziewczyny mają zdjęcia, na których też ja jestem (ale nie jakaś tarzająca się po ziemi, tylko raczej......w stanie "wesołym"), a ja niewiele z nich pamiętam. Codziennie jak przychodziłam witali się ze mną ludzi, których kompletnie nie kojarzyłam. Wtedy mi się to strasznie podobało, taki stan nietrzeźwości, nie myślałam wtedy o mojej nieszczęsnej miłości, świetnie się bawiłam. Tylko że to wymknęło się spod kontroli. W jeden miesiąc wydałam wszystkie pieniądze, jakie miałam odłożone na prezent dla Pana R (a było tam ponad 1,5 tys. zł). Zaczęła się szkoła, a my dalej piłyśmy, tylko dziewczyny trochę mniej, ja nadrabiałam. Jednego dnia spotykałam się z jedną, drugiego z drugą i w sumie ja piłam dzień w dzień. Klasa maturalna, powinnam się uczyć a ja wiecznie "na bani". Moi rodzice to znosili do grudnia, kiedy to kazali mi się wyprowadzić gdzieś, bo nie mogą znieść widoku wiecznie pijanej córki. Zamieszkałam u babci ale za wiele to nie zmieniło - dalej przychodziłam pijana. Nigdy nie odmawiałam alkoholu, zawsze chciałam do rana imprezować, tylko nikt nie mógł aż tyle siedzieć. Myślę, że trwałoby to do dziś, gdyby nie sytuacja z lutego....

Byłam już po studniówce, zaczęły się ferie. Umówiłam się z koleżankami na wino w parku. Wszystko było tak jak zawsze - piłyśmy, paliłyśmy i gadałyśmy. Ok 23 poszłyśmy do domów i tak jak zazwyczaj "nie zwracałam towaru", tak wtedy poleciałam do łazienki i zaczęłam wymiotować. Strasznie zaczął mnie boleć brzuch, podobno zrobiłam się strasznie blada i straciłam przytomność. Kiedy się obudziłam, babcia czekała na karetkę, przyjechali też moi rodzice i widziałam ich wystraszone twarze. Pamiętam, że czułam jakbym miała zaraz umrzeć. Zabrali mnie do szpitala, podali oczywiście leki przeciwbólowe i zrobili badania. Okazało się, że mój organizm nie wytrzymał i miałam alkoholowe zapalenie trzustki. Lekarz mi powiedział, że miałam wiele szczęścia, bo parę miesięcy później mogłoby być o wiele gorzej. Oczywiście dostałam leki, musiałam przestać pić, wróciłam do rodziców (wiadomo, oni najlepiej będą się opiekować własnym dzieckiem) i starałam się wrócić do stanu "sprzed rozstania". Miałam przyjaciół, którzy mnie wspierali w mojej "kuracji" i również nie pili. Oczywiście po jakimś czasie mogłam znowu się napić ale nie w dużych ilościach. Teraz myślę, że jednak fajnie jest nie pić i oglądać świat na trzeźwo. Alkohol nigdy nie rozwiąże problemów, a może tylko pogorszyć sprawę. Wiadomo, jestem taka mądra po szkodzie ale nauczyłam się na swoich błędach i przynajmniej ten kopniak pomógł mi wyjść na prostą! Kto wie, może jakbym tak dalej piła, to teraz nie pisałabym tego? Może nawet by mnie tu nie było. Trzeba się cieszyć życiem, bo szybko może nam się ono zakończyć. Mam nadzieje, że dałam wam do myślenia ;)

 

ps - w zakładce kontakty znajdziecie telefon do osób, które mogą wam pomóc jeśli macie problem z alkoholem lub narkotykami ;) nie krępujcie się, tam jesteście anonimowi ;)



Dodaj komentarz






Dodaj

© 2013-2024 PRV.pl
Strona została stworzona kreatorem stron w serwisie PRV.pl